niedziela, 22 stycznia 2012

Pierwszy weekend

W końcu weekend! Mimo, że szkołę, pracę i ludzi, z którymi mam okazję spędzać czas oceniam jak najbardziej pozytywnie, to jednak jest głodna zwiedzania a póki co nie miałam ku temu za wiele okazji. Cały czas nie mogę się przyzwyczaić do zmiany czasu, w związku z czym budzę się nad ranem, i jestem pełna energii, ale koło 15 dopada mnie zjaaaazd. Ostatnie godziny pracuję z otwartym jednym okiem i marzę o tym, żeby jak najszybciej położyć się spać. Maksymalnie udaje mi się wytrzymać do 21 J

Ponieważ mam trzy pierwsze miesiące mojego pobyty w Vancouver mam zamiar trzymać się zasady – „najpierw zarobić – potem szaleć” odpuściłam sobie wyjście do klubu z dziewczynami z pracy w piątek wieczorem. Zasmiast tego – po 3-godzinnej drzemce (od 21 do 24) poszłam na specer po mieście. Akurat jedna z moich współlokatorek wróciła z pracy z rewelacyjnym niusem: „pada pierwszy śnieg!!” Z przeciwieństwie do tego, co można byłoby przypuszczać śnieg w Vancouver nie jest bardzo częstm zjawiskiem. Z reguły w zimie pada tu deszcz, więc wybrałyśmy się na nocny spacer po mieście. Ponieważ mieszkam w samym centrum – zaledwie 5 minut zajął nam spacer do „najbardziej imprezowej” ulicy miasta – Granville Street. Z reguły w piątki i soboty wieczorem ta ulica zostaje zamknięta dla ruchu samochodowego, ale widocznie ten piątek nie był jakoś specjalnie ruchliwy, więc samochody poruszały się normalnie. Jeżeli chodzi o skalę rozrywek nocnych miasta, to na pierwszy rzut oka mogę porównać Vancouver z Krakowem lub Wrocławiem – tak to przynajmniej wyglądało. Myślę, że będę miała jeszcze więcej okazji, żeby napisać coś o imprezowaniu w Vancouver.

W sobotę rano pokonałam rekord długości spania – obudziłam się dopiero o 7. Dla porównania z reguły budzę się tutaj o 4. Zjadłam śniadanie i wyruszyłam na zwiedzanie miasta. To, co miałam okazję zobaczyć przerosło moje oczekiwania. Wiedziałam, że Vancouver jest bardzo zróżnicowany i stwarza bardzo dużo możliwości rekreacji, ale nie spodziewałam się aż tylu rzeczy na tak małym obszarze.
Zwykle nie rozpisuję się na temat samej lokalizacji i nie zawracam sobie głowy dołączaniem map miast, w których mieszkam, ale tym razem jest inaczej, bo na prawdę jest się czym podniecać!!

Downtown Vancouver – czyli ścisłe centrum, w którym mam szczęście wynajmować pokój jest półwyspem wychodzącym w stronę English Bay, pomiędzy północną, a południową częścią miasta. Z południowego do północnego wybrzeża Downtown jest około 20minut spacerkiem. Wybrzeże południowe, to plaże na których rosną palmy, przybrzeżna ścieżki spacerowe i rowerowe. Natomiast z wybrzeża północnego, przy którym jest port jest przecudowny widok na północną część miasta na tle gór, do których można w wybrzeża dostać się promem i busem w zaledwie 30-40 minut. To, co przyszło mi od razu do głowy i czego nie mogę się już doczekać to wizja wiosny w Vancouver. W kwietniu można wygrzewać się już na plaży, uprawiać sporty wodne (zapewne jeszcze w piance) z widokiem na góry, które zazwyczaj w kwietniu mają otwarte stoki!! Wizja pływnia na wakeboardzie, po czym godzina później (no może w moim tempie 2 godziny) jazda na snowboardzie zawładnęły mną na maxa!! Kocham Vancouver!!

Mało tego, połowę półwyspu na którym znajduje się centrum zajmuje Stanley Park. Na początku myślałam, że to zwykły park – ławeczki, tereny rekreacyjne itp. Otóż nie – oddalony zaledwie 15 minut od ścisłego centrum Stanley Park to dziki las i to jeden z ładniejszych, jakie miałam okazję widzieć. Opinie na temet kanadyjskiej natury nie są przesadzone. Weszłam zaledwie 100 metrów do parku a już spotkałam wiewiórkę, która w ogóle się mnie nie bała i szła za mną. Nie wypuszczałam się zbyt daleko do parku, ale na pewno niedługo – jak będę miała towarzystwo to w wybiorę się w weekend na dłuższy spacer. 
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz