poniedziałek, 30 stycznia 2012

The bad zone...

W zeszlym tygodniu mialam kilka okazji poruszac sie Downtown noca dalo mi to do myslenia na temat bezpieczenstwa w tym miescie. W Polsce wystrzegam sie nocnych spacerow w samotnosci. Tutaj nie satnowi to dal mnie wiekszego problemu. Mimo, ze Vancouver jest jednym z najbezpieczniejszych miast na swiecie, to jest nalezy pamietac, ze jest rowniez najcieplejszym miastem w Kanadzie, wiec jest "najatrakcyjniejszym" miastem rowniez dla bezdomnych. Z reguly nie sa oni grozni i jedyna nieprzyjamnosc jaka mnie spotkala z nich strony to uporczywe zebranie.

Vancouver ma jednak swoja mroczna tajemnice, ktorej zdecydowanie nazlezy unikac. To wschodnia czesc Hasting Street, gdzie mozna spotkac wielu bezdomnych i narkomanow, nieprzyjemnie jest tam nawet w ciagu dnia. Cale szczescie ta strefa dotyczy tylko kliku blokow ulic. W nocy z piatku na sobote mialam okazje wracac z imprezy polozonej tylko kilka ulic dalej i wszystko bylo w porzadku, widocznie wiec dotyczy to tylko tego jednego obszaru.

niedziela, 22 stycznia 2012

Pierwszy weekend

W końcu weekend! Mimo, że szkołę, pracę i ludzi, z którymi mam okazję spędzać czas oceniam jak najbardziej pozytywnie, to jednak jest głodna zwiedzania a póki co nie miałam ku temu za wiele okazji. Cały czas nie mogę się przyzwyczaić do zmiany czasu, w związku z czym budzę się nad ranem, i jestem pełna energii, ale koło 15 dopada mnie zjaaaazd. Ostatnie godziny pracuję z otwartym jednym okiem i marzę o tym, żeby jak najszybciej położyć się spać. Maksymalnie udaje mi się wytrzymać do 21 J

Ponieważ mam trzy pierwsze miesiące mojego pobyty w Vancouver mam zamiar trzymać się zasady – „najpierw zarobić – potem szaleć” odpuściłam sobie wyjście do klubu z dziewczynami z pracy w piątek wieczorem. Zasmiast tego – po 3-godzinnej drzemce (od 21 do 24) poszłam na specer po mieście. Akurat jedna z moich współlokatorek wróciła z pracy z rewelacyjnym niusem: „pada pierwszy śnieg!!” Z przeciwieństwie do tego, co można byłoby przypuszczać śnieg w Vancouver nie jest bardzo częstm zjawiskiem. Z reguły w zimie pada tu deszcz, więc wybrałyśmy się na nocny spacer po mieście. Ponieważ mieszkam w samym centrum – zaledwie 5 minut zajął nam spacer do „najbardziej imprezowej” ulicy miasta – Granville Street. Z reguły w piątki i soboty wieczorem ta ulica zostaje zamknięta dla ruchu samochodowego, ale widocznie ten piątek nie był jakoś specjalnie ruchliwy, więc samochody poruszały się normalnie. Jeżeli chodzi o skalę rozrywek nocnych miasta, to na pierwszy rzut oka mogę porównać Vancouver z Krakowem lub Wrocławiem – tak to przynajmniej wyglądało. Myślę, że będę miała jeszcze więcej okazji, żeby napisać coś o imprezowaniu w Vancouver.

W sobotę rano pokonałam rekord długości spania – obudziłam się dopiero o 7. Dla porównania z reguły budzę się tutaj o 4. Zjadłam śniadanie i wyruszyłam na zwiedzanie miasta. To, co miałam okazję zobaczyć przerosło moje oczekiwania. Wiedziałam, że Vancouver jest bardzo zróżnicowany i stwarza bardzo dużo możliwości rekreacji, ale nie spodziewałam się aż tylu rzeczy na tak małym obszarze.
Zwykle nie rozpisuję się na temat samej lokalizacji i nie zawracam sobie głowy dołączaniem map miast, w których mieszkam, ale tym razem jest inaczej, bo na prawdę jest się czym podniecać!!

Downtown Vancouver – czyli ścisłe centrum, w którym mam szczęście wynajmować pokój jest półwyspem wychodzącym w stronę English Bay, pomiędzy północną, a południową częścią miasta. Z południowego do północnego wybrzeża Downtown jest około 20minut spacerkiem. Wybrzeże południowe, to plaże na których rosną palmy, przybrzeżna ścieżki spacerowe i rowerowe. Natomiast z wybrzeża północnego, przy którym jest port jest przecudowny widok na północną część miasta na tle gór, do których można w wybrzeża dostać się promem i busem w zaledwie 30-40 minut. To, co przyszło mi od razu do głowy i czego nie mogę się już doczekać to wizja wiosny w Vancouver. W kwietniu można wygrzewać się już na plaży, uprawiać sporty wodne (zapewne jeszcze w piance) z widokiem na góry, które zazwyczaj w kwietniu mają otwarte stoki!! Wizja pływnia na wakeboardzie, po czym godzina później (no może w moim tempie 2 godziny) jazda na snowboardzie zawładnęły mną na maxa!! Kocham Vancouver!!

Mało tego, połowę półwyspu na którym znajduje się centrum zajmuje Stanley Park. Na początku myślałam, że to zwykły park – ławeczki, tereny rekreacyjne itp. Otóż nie – oddalony zaledwie 15 minut od ścisłego centrum Stanley Park to dziki las i to jeden z ładniejszych, jakie miałam okazję widzieć. Opinie na temet kanadyjskiej natury nie są przesadzone. Weszłam zaledwie 100 metrów do parku a już spotkałam wiewiórkę, która w ogóle się mnie nie bała i szła za mną. Nie wypuszczałam się zbyt daleko do parku, ale na pewno niedługo – jak będę miała towarzystwo to w wybiorę się w weekend na dłuższy spacer. 
















czwartek, 12 stycznia 2012

Hello Vancouver :)

Podroz - nie bylo najgorzej. Mimo niesprzyjajacej pogody w Krakowie wszystkie loty bez opoznien i wiekszych komplikacji. Dwie przesiadki w Europie: Wieden i Londyn. Nastepnie bezposredni - 10-cio godzinny lot do Vancouver. Podrozowanie samej bywa nudne - na szczescie trafilam na mile towarzysto w samolocie - wymienilam sie pierwszymi kontaktami i byc moze za rok zobacze spotkam sie z irlandzkim towarzyszem mojej podrozy na Euro 2012 w Polsce :)
Cala podroz - wliczajac w to transport z lotniska do wynajetego wczesniej mieszkania w centrum Vancouver zajela mi prawie dobe. Chwila odpoczynku i wyprawa do supermarketu po najpotrzebniejsze rzeczy. I tutaj juz pierwsza rzecz, ktora dla nowoprzybylych moze byc mylaca. Ceny w sklepach, ktore widnieja przy produktach na polkach to ceny netto. Dopiero przy kasie doliczane sa podatki. Warto o tym pamietac wybierajac sie na zakupy z odliczonymi $$...
Jezeli chodzi o samo pierwsze wrazenie centrum to musze przyznac, ze widoki spektakularne: biurowce nad zatoka na tle gor - widok bezcenny. Poki co, nie mialam czasu zrobic fotek, ale w weekend bede miec troche wiecej czasu, wiec wrzuce cos na bloga.
Pierwsze wrazenie jezeli chodzi o ludzi - jak najbardziej pozytywne. Baaaardzo duzy mix narodowosciowy - z duza przewaga azjatow i latynoamerykanow. Centrum miasta mimo duzej liczby mieszkancow wydaje sie dosyc spokojne - w jak najbardziej pozytywnym tego slowa znaczeniu. W piatek zweryfikuje jak sprawa wyglada w weekendy - podejrzewam, ze moze nie byc tak spokojnie.
Poki co duzo pracuje, wiec nie mam czasu na zwiedzanie, ale mam nadzieje, ze w weekend troche nadrobie.

środa, 4 stycznia 2012

Z czego by tu zrezygnować??

Wygląda na to, że wszystkie sprawy formalno - papierowe (przynajmniej te, które mogę ogarnąć w Polsce) mam już za sobą. Teraz najgorsze - PAKOWANIE... 4 miesiące - 30 kilo!! 30 kilo - 4 miesiące!! - czy to w ogóle możliwe?? Niekończące się pytania i wątpliwości...
Co zabrać a co kupić na miejscu??
Myślę, że dopiero na miejscu okaże się, czy dokonałam właściwych wyborów...

Po pierwsze (i najważniejsze – bo to główny cel mojego wyjazdu) – czy brać ze sobą snowboard?? Zrobiłam krótki research – tj. Zadzwoniłam do biura, w którym zabookowałam przelot z zapytaniem ile taki dodatkowy bagaż będzie mnie kosztował i od razu mogę się podzielić przydatnym spostrzerzeniem. Otóż: im więcej linii lotniczych, które obsługują lot – tym wyższy koszt przewozu sprzętu dodatkowego. Ponieważ ja lecę aż 3 liniami lotniczymi – ta przyjemność kosztowałaby mnie ponad ¼ ceny biletu. Sprawdziłam też co ma do zaoferowania Ebay... Dla mnie wybór jest prosty. Zostawiam sprzęt tu i kupuję wszystko na miejscu.  

Po drugie – w jaki sprzęt i wyposażenie będę musiała zainwestować w mieszkaniu, które będę wynajmować? Myślę, że dosyć ważne jest dowiedzieć się, czy będzie na miejscu np. Pościel czy ręczniki. Nie ma chyba czarniejszej wizji niż pierwsza noc po długim locie bez kołdry lub brak możliwości wzięcia prysznica ;)

Na pewno przyda się przejściówka do gniazdka – i nie odkładałabym tego raczej na późniejsze zakupy, bo w tym miejscu mam kolejną czarną wizję – rozładowany telefon = stres po drugiej stronie oceanu, czy aby na pewno doleciałam cała i zdrowa.

Z dużej ilości kosmetyków rezygnuję – biorę tylko to, co potrzebne, resztę dokupię na miejscu. Resztę przestrzeni w torbach wypełnią ubrania i buty J Biorę, ile się zmieści, chociaż wiem, że na miejscu i tak ulegnę umiechającym się do mnie manekinom z wystawy w pięknych kurtkach i płaszczykach J No nic – najwyżej część bagażu wyślę do Polski kurierem...

Takie są plany na dzisiaj, kiedy walizka stoi jeszcze w garderobie. Do wyjazdu jeszcze kilka dni i zobaczymy jak waga i przestrzeń mojej walizki zweryfikują moje plany. Póki co jestem optymistką J

Jak to się zaczęło...

Pomysł o wyjeździe do Kanady już dawno zagościł w mojej głowie. Właściwie pojawił się niedługo po tym jak 3 lata tamu wróciłam z półrocznej wyprawy do Australii. Ponieważ te dwa kraje są podobnie oceniane pod względem jakości życia i mentalności (bo na pewno nie pod względem klimatu),  postawnowiłam na własnej skórze dokonać takiego porównania. Czy w coś w tym jest – przekonam się już niedługo J Australijski lifestyle zdecydowanie przydadł mi do gustu – niestety temperatura była dla mnie zabójstwem. Jeżeli kanadyjczycy są podobni, a do tego będę miała możliwość korzystać z uroków zimowego szaleństwa na stokach Rockie Mountains, to znaczy, że jadę do mojego raju na ziemii J
Kanada na pewno wygrywa z Australią pod względem możliwości wyjazdów, jakie stwarza dla młodych obywateli Polski. Otóż nasze Rządy w 2008 roku podpisały Umowę o Wsporaniu Mobliności Młodych Obywateli, na podstawie której co roku 700 Polaków od 18 do 35 roku ma możliwość otrzymania wizy Working Holiday, wyjechać w dowolny region Kanady i pracować przez rok czasu. Umowa działa w dwie strony, ale szczerze mówiać, nie słyszałam jeszcze o Kanadyjczyku, który przyjechał do Polski na Working Holiday.
Jakie warunki trzeba spełnić, aby wyjechać na program? Właściwie każda osoba, która posiada polski paszport biometryczny, zabezpieczenie finansowe i może wykazać się przed ambasadą niekaralnością może aplikować o wizę Working Holiday... Dlaczego nie spróbować jak smakuje życie w Kanadzie :) ?!?